Mija dokładnie rok odkąd świat dowiedział się o śmierci Mac Millera. Mam wrażenie, że dla wielu osób, którym bliska jest jego muzyka był to trudny rok. Przez ten czas powstało wiele teorii na temat śmierci artysty, jednak ostatnie informacje rozwiewają większość z nich i potwierdzają tą najsmutniejszą. Pomimo tego, co Malcolm mówił w wywiadach i ludziom w swoim kręgu, wcale jego życie nie było w najmniejszym stopniu uporządkowane. Wręcz przeciwnie, ostatnie dni poświęcił na oddawaniu się uzależnieniu od narkotyków w towarzystwie prostytutek. Okazało się, że miał pecha i trafił na lipny towar, dlatego wiele osób oskarża teraz bezpośrednio dealera Maca. Oczywiście, pośrednio jest to jego wina, jednakże przy takim stopniu uzależnienia w jakim był Mac doszłoby do tego moim zdaniem prędzej czy później. Widać po jego smsach jak bardzo był zdesperowany, żeby ktokolwiek mu przysłał towar. Wiele osób też pisze, „przecież był bogaty, mógł ogarnąć sprawdzone dragi, albo je przetestować przed użyciem”, ale narkoman nie myśli racjonalnie, liczy się tylko, żeby zaspokoić swoje uzależnienie. A że Mac był uzależniony wiedział każdy kto miał do czynienia z jego muzyką. Muzyką, która trafiła do milionów na całym świecie. Milionów, którzy nadal jej słuchają i będą słuchać. Bo pomimo osobistej tragedii Mac Miller był nie tylko raperem, ale też artystą. Jego osobowość dodawała ludziom siły, o czym często chętnie piszą w Internecie jego fani. To swego rodzaju zaskakujący paradoks, że pomimo swojej depresji potrafił dodawać ludziom energii. Niejednokrotnie przewidywał w swoich utworach jaki może być jego koniec. W tym przypadku było to swego rodzaju samospełniające się proroctwo. Całą jego historię chyba najlepiej podsumowuje pierwszy wers jego ostatniego utworu z ostatniego albumu.
You can have the world in the palm of your hand, you still might drop it
Mac Miller – So It Goes
#macmiller #rap #muzyka